Już nie czas panom próbować klecić małą, zawisłą od obcych mocarstw Polskę, my tworzyć będziemy wielką, niepodległą, zjednoczoną Polskę Ludową!
A kiedy zamierać będą rządy cesarskie Austrii i Niemców na ziemiach naszych, ich siepacze będą się starać dokonać ostatnich szybkich kradzieży i rekwizycji, będą słodkimi słowami wyjaśniać potrzebę pozostania tutaj „dla pilnowania spokoju”. Jedynie nasza mężna postawa i energiczne zadania mogą wyrzucić tych bankrutów poza granice naszego wolnego państwa.
Rada Regencyjna, mianowana przez okupantów, próbuje dziś nas łudzić obietnicami sejmu…
Nam sumienie nie pozwala czekać miesiące na tę chwilę. Musi natychmiast odezwać się prawy głos ludu. Sejm zwołany na podstawie powszechnego, równego, tajnego, bezpośredniego i proporcjonalnego prawa wyborczego, dla mężczyzn i kobiet, musi jak najrychlej powstać. On zakreśli prawa dla naszej wielkiej republiki polskiej i powita zmartwychwstanie nowej Polski ze wszystkich zaborów.
[…]
Sejm wyłoni prawowity rząd i uchwali prawa ludowe, szerokie reformy społeczne i zaspokoi głód ziemi.
[…]
Urządzajmy zebrania gminne, narady i wiece, by nieświadomi bracia ujrzeli jutrzenkę lepszej doli.
Żądamy: Natychmiastowego zwołania sejmu ludowego, uwolnienia z więzienia Józefa Piłsudskiego i innych więźniów politycznych, wycofania się Niemców i Austriaków z całej Polski.
Niech żyje wolna, zjednoczona, niepodległa Polska Ludowa!
Lublin, 16 października
Pisma ulotne stronnictw ludowych w Polsce 1895–1939, zebrali i opracowali Stanisław Kowalczyk, Aleksander Łuczak, Kraków 1971.
Mogło to być 27 lub 28 października. Przed godziną 8 wieczorem szedłem na kolację do menaży oficerskiej, mieszczącej się wówczas w gmachu b. rosyjskiego banku państwowego, schodami na pierwsze piętro. Przede mną o kilka schodów wyżej wchodził major dragonów Weber (Niemiec z Czech). U wejścia do menaży wystawiono o tej porze najświeższe depesze Biura Korespondencyjnego. Gdy zbliżyłem się do tablicy z depeszami, odwrócił się do mnie major Weber z twarzą, na której malowało się wielkie przygnębienie i, wskazując mi ręką na jedną z depesz, zapytał: „Was bedeutet das?” [Co to znaczy?].
Rzuciłem okiem na depeszę: cesarz Karol zwalniał oficerów, żołnierzy i urzędników od przysięgi i pozwalał przybrać barwy narodowe. „Sytuacja jest jasna — odrzekłem majorowi — monarchii już nie ma!”. W menaży wytworzył się wśród oficerów niemieckiego pochodzenia przygnębiający nastrój. Kilku o bardziej nadwerężonych nerwach zwróciło się do naszego „polskiego” stołu, prosząc, by ich odprowadzić do domu, bali się bowiem (zresztą całkiem niepotrzebnie) zaatakowania na ulicy.
I w tej dziwnej atmosferze przeżyłem sytuację, która się zdarza bardzo rzadko, nawet w najbujniejszych okresach historii. Patrzyłem przez trzy pełne dni, jak raz w ruch wprawiona maszyna administracyjna szła dalej siłą swego rozpędu; wszak nie było już tego, w którego imieniu sprawowano administrację, a jednak ona dalej toczyła swoje kółka, jakby się nie troszcząc o wielkie dziejowe wypadki, idące przez świat.
Kraków, 27/28 października
Kazimierz Władysław Kumaniecki, Czasy lubelskie. Wspomnienia i dokumenty (18 IV 1916 — 2 XI 1918), Kraków 1927.
Przeżywamy dzisiaj przewrót, rewolucję na małą, a raczej polską skalę. Dokonano dziś rodzaju zamachu stanu i nie czekając na pertraktacje definitywne z wojskiem, odebrano od komendanta wojskowego Benigniego wojsko, pomógłszy mu w tym internowaniem go z sali obrad w magistracie wraz z jego referentami. Patrole z polskich żołnierzy obchodziły miasto, zniknęły od razu z czapek bączki, przypinano orzełki, które rozprzedawali po ulicach kolporterzy, robiąc na tym doskonałe interesy. Łuczyński, którego Sikorski przysłał tu na oficera placu, zgłosił się rano do Skarbka, ten odesłał go do Roji oświadczając, że tenże z ramienia Komisji Likwidacyjnej mianowany komendantem zachodniej Galicji i że przeprowadzą legalizację jego wobec Warszawy.
Kraków, 31 października
Jan Dąbrowski, Dziennik 1914—1918, Kraków 1977.
Śmigły nie powrócił już do Krakowa z Warszawy. Otrzymaliśmy w Warszawie wiadomości z Wiednia i Krakowa stwierdzające, że koniec monarchii austro-węgierskiej nadchodzi w szybkim tempie. Wobec tego Śmigły zadecydował wyjazd do Lublina, biorąc mnie z sobą.
Stanęliśmy w Lublinie 1 listopada. Na dworcu kolejowym zastaliśmy już gromady żołnierzy austriackich najrozmaitszych narodowości, walczących bezradnie o miejsca w pociągach odchodzących w kierunku Lwowa, Krakowa i dalej. Witający Śmigłego mjr Burhardt-Bukacki, niedawno wyciągnięty z Beniaminowa i zastępujący naczelnego komendanta okupacji austriackiej, Zdanowicza-Opielińskiego, śmiertelnie chorego, zameldował Śmigłemu, że likwidacja okupacji jest już w toku i Lublin obejmowany jest przez władze polskie, na razie z ramienia Rady Regencyjnej. Że jednak rozbrajaniem udających się do domu wojsk austriackich zajmuje się POW. Czynione jest natomiast wszystko, aby oddziały składające się z Polaków zatrzymać i uzyskać w ten sposób gotowe wojsko.
Istotnie nakaz kwaterunkowy dla Śmigłego i dla mnie został wystawiony przez polską komendę miasta, zaś po drodze z dworca do miasta zauważyliśmy na moście na Bystrzycy zastawę obsadzoną przez peowiaków, których jedynym umundurowaniem były maciejówki i pasy wojskowe, a którzy zatrzymywali maszerujące na dworzec oddziały austriackie; przepuszczali je dalej dopiero po złożeniu karabinów i amunicji.
Po przybyciu do hotelu zostawiłem Śmigłego z Burhardtem-Bukackim i udałem się do miasta, by nawiązać kontakt z Komendą POW. Miasto wrzało i przez dłuższy czas nie mogłem znaleźć moich starych znajomych i podkomendnych peowiaków. Gdy w rezultacie nawiązałem jakiś przypadkowy kontakt, dowiedziałem się, że wszyscy są niesłychanie zajęci i padają z nóg ze zmęczenia, że zostały wydane rozkazy mobilizacyjne i ściąga się ludzi z najbliższych Lublina ośrodków organizacyjnych, ponieważ lubelskie siły peowiackie nie są w stanie dać sobie rady. Nie podobna jednak spodziewać się większego dopływu ludzi spoza Lublina przed upływem co najmniej 24 godzin, bo wszyscy są zajęci rozbrajaniem Austriaków na miejscu, zaś wszędzie, gdzie są obecni oficerowie legionowi, organizuje się już oddziały wojska polskiego, zbrojąc je odebraną Austriakom bronią.
Lublin, 1 listopada
Bogusław Miedziński, Wspomnienia, „Zeszyty Historyczne" 1976, z. 37, Paryż 1976.
Wolna, niepodległa, zjednoczona Polska niech żyje!
Oto w dniu następującej dla Polski wolności, my ludowcy z Królestwa wyciągamy dłoń bratnią do Was bracia chłopi spod byłego zaboru austriackiego.
Przez długie lata dzielił nas kordon i różne były formy naszego życia, kształtowanego przez dwie różne obce państwowości. Ale tak jak ziemia matka nasza, od Karpat do Bałtyku, choć pokrajana przed wiekiem jedna i cała w sobie pozostała, tak i lud polski na niej jeden. Dziś wobec losu naszego odmiany, trza nam się skrzyknąć do gromady i całą gromadą stanąć do budowy nowego życia w Polsce. I w dotychczasowych, niewolnych warunkach istnienia miał lud polski w Królestwie i w Galicji swoje ugrupowania, w których skupiał się do walki o swe prawa. My w Królestwie broniliśmy dusz naszych przed zalewem rosyjskiej obczyzny, dźwigaliśmy z trudem życie nasze na wyższy stopień zamożności i lepszego obyczaju, wyzwalaliśmy się spod przewagi społecznej innych stanów. Wy w Galicji korzystaliście z możności udziału w waszym życiu politycznym, wysyłając przedstawicieli do sejmu krajowego i do wiedeńskiego parlamentu.
Ale tak dla nas, jak i dla Was dziś dopiero nastąpiła chwila rozpoczęcia ludowej polityki. […]
My Królewiacy wydźwignąć się musimy z bierności w sprawach ogólnych, w której grzęźliśmy długo, gdy szersze życie polityczne było dla nas niedostępne. Wy zaś bracia w Galicji wytępicie u siebie ten trąd politycznego szachrajstwa, wyborczego zepsucia i krętactwa jednostek żądnych wyniesienia, co rozwijał się u was w sprzyjających warunkach austriackich swobód politycznych. Nie zniesie go już dzisiaj państwowa godność sięgającego po władzę ludu polskiego.
Bywajcie bracia!
We wspólnym solidarnym wysiłku nasza przyszłość – przyszłość wolnej Polski Ludowej.
Ok. 2 listopada
Pisma ulotne stronnictw ludowych w Polsce 1895–1939, zebrali i opracowali Stanisław Kowalczyk, Aleksander Łuczak, Kraków 1971.